#3:

Snow Patrol – Called Out in the Dark

Zuzia miała skomplikowany, zmienny i niestabilny charakter, słodki głos, zaraźliwy śmiech i nadpobudliwą naturę. Kochała się w sportach ekstremalnych, ale szybko je zmieniała, nie pozostając żadnemu wierną. Lubiła tańczyć i znęcać się nad tobą psychicznie, drażniąc twoje ego uszczypliwymi komentarzami.
Była od ciebie pięć lat młodsza. Znaliście się z podwórka, bo jako wredna, mała dziewczynka z niewykrytym ADHD często szpiegowała ciebie i swojego starszego brata, gdy próbowaliście znaleźć piracki skarb albo gdy graliście w piłkę. Była waszym cieniem.
Później, jako nastolatka, zakradała się cichaczem do samochodu i jeździła z wami na imprezy, całą drogę leżąc w bagażniku albo na tylnym siedzeniu, przykryta kocem. Później wyskakiwała, krzyczała do was „niespodzianka!” i liczyła na to, że nie odwieziecie jej do domu albo nie odjedziecie bez niej.
Jako studentka, zjawiała się co weekend i próbowała wkręcić się w świat waszych znajomych, bywając wytrwale na większości imprez, jakie organizowaliście.
Była wytrwała, to trzeba było przyznać. Wytrwała i okropnie uparta.
Miała długie, jasne włosy, szczere, niebieskie oczy i trochę pulchną, ale bardzo zgrabną sylwetkę. Kobiece kształty zawsze jej pasowały – pełne piersi, wyraźne biodra, smukły, płaski brzuch i słodki, okrągły tyłek – lubiła je i dobrze wiedziała, jak je eksponować. Nigdy nie miała ze sobą problemów, czuła się dobrze w swojej skórze.    
Przy wszystkich tych cechach, na piedestale najbardziej negatywnych można byłoby postawić jej nieumiejętność gotowania i pieczenia. Przykro było patrzeć, jak krząta się po kuchni, jak miesza składniki, jak uparcie zagląda do książki kucharskiej, bo chociaż bardzo lubiła gotowanie, nikt nie lubił jeść przyrządzonych przez nią potraw. Po prostu jej nie wychodziło i już. Tak właśnie było z tym nieszczęsnym ciastem…
- Zuziu – stałeś i patrzyłeś oniemiały, ogłupiały i całkowicie zbity z tropu – Ja się bardzo cieszę, że postanowiłaś mnie odwiedzić, ale… - nie mogłeś się powstrzymać i niepewnie zerknąłeś na ciasto – Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego włamałaś się do mojego mieszkania i narobiłaś bałaganu, a to wszystko w ciągu niecałych dziesięciu minut?
Dziewczyna miała zdecydowanie najpiękniejszy uśmiech na całej północnej półkuli, ale właśnie teraz zwyczajnie cię irytował.
- Och, to było dziecinnie łatwe – stwierdziła – Sama nie wiem, od czego zacząć…
- Włamałaś się do mojego mieszkania… - podsunąłeś usłusznie.
- Oj, to nie prawda! – zaprzeczyła żywo – Ja po prostu weszłam do środka. To ty nie zamknąłeś drzwi na klucz.
Cholera, faktycznie.
- Te „krwiste” – zaznaczyłeś w powietrzu cudzysłów palcami – ślady na mojej ścianie to rozumiem… - spojrzałeś wymownie na ciasto. Matko, właściwie ciężko było nawet określić co to za ciasto – tak bardzo spalone i bezkształtne było.
- To lukier truskawkowy – wyjaśniła ci grzecznie i spokojnie, jakbyście byli w przedszkolu.
- A porysowana podłoga?
Wzruszyła ramionami, a wypiek zatrząsnął się niebezpiecznie.
- Szłam z parasolem.
- Wbijałaś go w moją podłogę?
- Przestań – zaśmiała się krótko – Po prostu wlekłam go za sobą, bo walizka była ciężka.
- A te ubrania?
- Co? – rozejrzała się dookoła, jakby dopiero co się tutaj pojawiła, potem spojrzała na ciebie pobłażliwie – To twoje ciuchy, flejtuchu – zauważyła.
Przyjrzałeś się uważnie swojej podłodze. Hmm, miała smarkula rację. Może to przez szok nie dostrzegłeś różnicy? Albo inaczej: właśnie ten szok spowodował, że uświadomiłeś sobie, iż naprawdę masz w mieszkaniu jeden wielki bałagan.
- Och – zdobyłeś się na mało sensowny komentarz.
- Cieszysz się, że mnie widzisz? – odłożyła ciasto na blat i rzuciła się w twoim kierunku. Uczepiła się mocno twojej szyi i kołysała się na boki – Tak się cieszę, że cię widzę – jej oddech łaskotał cię w szyję.
Objąłeś ją nieporadnie. Pachniała słodko, jak słodycze i jednocześnie świeżo – chłodem rosyjskiego poranka. W jej ruchach i słowach było coś tak bardzo dla niej typowego, czego – musiałeś przyznać – bardzo ci brakowało.
Wcześniej tego nie dostrzegałeś, ale teraz wyraźnie to w ciebie uderzyło.
- Ładnie pachniesz – powiedziałeś, nim zdążyłeś to przemyśleć i się powstrzymać.
- Mydłem – podpowiedziała ci, a ty się zaśmiałeś.
- Nie – zaprzeczyłeś, lekko kręcąc głową. Jej włosy łaskotały cię w policzek - Domem. 


***
miało nie być, ale jest.
miałam was przetrzymać w niepewności do soboty, ale jestem za miękka ; c
poznajcie Zuzę i jej niby - związek z Łukaszem, serdecznie pozdrawiamy.

Wiecie co? TEŻ JESTEM NADPOBUDLIWA I ZNOWU COŚ ZACZYNAM, więc zapraszam was gorąco. Tym razem będzie Brazylijsko ;D
kocham was, Ś.

#2:


Asaf Avidan & the Mojos – Reckoning Song

Na chwilę spanikowałeś, upuściłeś zakupy i trwałeś w kompletnym osłupieniu. Z twojej reklamówki wysypały się jabłka i groteskowo zaczęły spadać po schodach, jakby w zwolnionym tempie, wydając przy tym pusty, głuchy dźwięk, który odbijał się echem w twojej głowie. Idealna twarz zmarszczyła się. Nie wiedziałeś, co powinieneś zrobić. Wejść i ryzykować całym sobą? – nie wejść? Uciekać i okazać się tchórzem? – zostać? Wezwać pomoc i okazać się panikującym idiotą?– podjąć się wyjaśnieniu sprawy samemu?
Całe twoje siatkarskie życie nie przygotowało cię na taką sytuację… Wejść do mieszkania? Nie wiedziałeś, co tam zastaniesz. Czego mogłeś się spodziewać? Czego powinieneś oczekiwać? Co na pewno możesz wykluczyć? Cokolwiek by to nie było, raczej nie będzie przyjemnie.
Uświadomiłeś sobie, że wstrzymujesz oddech dopiero, gdy zaczęło ci się kręcić w głowie. Nie zważając na nic, a w szczególności na swoje własne zdrowie i bezpieczeństwo, postanowiłeś wejść do środka. Uchyliłeś drzwi i momentalnie do twoich uszu dotarł nieprzyjemny odgłos miarowego postukiwania, jakby ktoś z zapałem wbijał coś w ścianę lub w podłogę. Albo w kogoś. „To niedorzeczne” – skarciłeś się w duchu i stwierdziłeś, że oglądasz zdecydowanie za dużo horrorów. (I seriali medycznych, jeśli już o tym mowa.) Przecież to niemożliwe, żeby w twoim mieszkaniu wydarzyło się coś strasznego, przecież nie było cię tylko kilka minut.
Wciąż skradałeś się wzdłuż ściany, patrząc uważnie na czerwony, mokry ślad na niej i jednocześnie kątem oka dostrzegając zarysowaną podłogę – pojedyncza, chwiejna linia, której nijak nie potrafiłeś zidentyfikować. I ten nieprzyjemny zapach. Fuj.
Stukanie ustało, gdy zbliżyłeś się do salonu. Zamiast niego pojawiło się posapywanie. Zamarłeś. Potem usłyszałeś głos:
- Nie jestem pewna, Ma, czy jemu się to spodoba.
I właśnie w tym momencie miałeś ochotę uderzyć głową w ścianę. Doskonale znałeś ten głos. Ba, spędziłeś w towarzystwie tego właśnie głosu sporą część dzieciństwa, lat nastoletnich i teraz, dorosłości. Niestety, ostatnimi czasy słyszałeś go tylko w słuchawce telefonicznej.
Wszedłeś do środka, starając się zrobić jak najwięcej hałasu.
- Niespodzianka! – krzyknęła dziewczyna, gdy tylko pojawiłeś się w zasięgu jej wzroku.
To była chyba najbardziej idiotyczna niespodzianka, najbardziej niemożliwie nienormalna próba zaskoczenia cię, tak bardzo głupia, że sam nie wiedziałeś, dlaczego od razu nie domyśliłeś się, kto jest jej autorem. Na taki pomysł mogła wpaść tylko i wyłącznie Zuzia.
Tylko ona, bo nie istniała na świecie druga taka dziewczyna, która byłaby w równym stopniu co ona zakręcona, zwariowana, niepoczytalna i nie do końca normalna. Oczywiście w pozytywnym stopniu. Chociaż teraz - spojrzałeś na brudne ściany i porysowaną podłogę – niekoniecznie pozytywnym.
- Co ty zrobiłaś? – zapytałeś, jakoś tak odruchowo, ogarniając wzrokiem całe wnętrze: pełne rys, czerwonych śladów, jej ubrań i jej bagaży – Jak długo tu jesteś?
Sądząc po bałaganie, pewnie od dobrych kilku dni. Jak mógł tego nie zauważyć? Ah, no tak - ostatnimi czasy zauważał tylko siebie.
Posłała mu tak szeroki uśmiech, że prawie sięgał jej uszu.
- Głuptasie, od piętnastu minut, może trochę krócej.
- A to? – zapytałeś piskliwie.
Zbyła cię, kompletnie zignorowała. Zamiast odpowiedzieć, pokazała ci coś, co było ciemnobrązową, spaloną breją pokrytą czerwoną… czymś czerwonym i kolorową posypką. Całość chybotliwie trzymała się na talerzu i tańczyła na boki gorącą sambę.
- Upiekłam ci ciasto! – ucieszyła się Zuza, podsuwając ci talerz.
O, słodki Jezu. To jest ciasto?!

***
Ave Legiony, sława i chwała. 
"Zuzia" to takie słodkie imię, nie? 
Drogie stworzonka czytające, prezentuję wam oto właśnie takiego kochanego Łukasza i jego Zuzannę, a już niedługo - fanfary - wszyscy poznamy... Tak, tak, Mariettę. 
Dziękuję za wszystkie komentarze, dziękuję za liczbę wyświetleń, przepraszam, jeśli was zawodzę i piszę kiepsko. Kocham was i tak, nawet jeśli chcecie mnie hejtować. 
Jeśli chcecie być informowani, ogarnęłam zakładkę, więc wrzućcie tam link.
NIE INFORMUJE PRZEZ GG.  


 Startujemy też dzisiaj z Hummelsem, więc zapraszam :) 

#1:


Depeche Mode – Enjoy the silence

Obudziły cię słoneczne promienie, leniwie skradające się po twojej skórze. Uchyliłeś delikatnie oczy, ale oślepił cię blask. Nie byłeś zły. Doceniałeś to, że wspaniałe słońce zechciało się chociaż dzisiaj pokazać. W Rosji było rzadkim gościem. Zresztą, w twoim rodzinnym kraju też.
Nie wstałeś od razu, obróciłeś się zwinnie na plecy i zapatrzyłeś w sufit. Zastanawiałeś się, co mógłbyś dzisiaj robić – w wolny dzień. Było tyle możliwości. Mogłeś spędzić go na całkowitym nic-nierobieniu, nawet nie wstając z łózka, mogłeś przeleżeć go na kanapie w salonie przed telewizorem albo z książką w dłoniach. Kupowałeś przecież tyle książek, a nigdy nie miałeś czasu, aby zacząć je czytać. Mogłeś zadzwonić do kumpli z drużyny, umówić się, wyjść na miasto. Mógłbyś zadzwonić też do tej dziewczyny, którą poznałeś niedawno i zabrać ją gdzieś na lunch albo na kolację. Jak ona się nazywała? Marietta? Być może. To nieładnie z twojej strony, że nie pamiętasz.
Zapomniałeś, jak miała na imię dziewczyną, z którą spędziłeś większą część wieczoru w jednym z lokalnych klubów, ale doskonale pamiętałeś jej śliczne, ciemne włosy, bladą, gładką skórę, kocie oczy i nieprzyzwoicie długie nogi. Była od ciebie niższa i wspaniale poruszała się na parkiecie. Miała cudowny uśmiech i dołeczki w policzkach… Jezu, tylko jak ona się nazywała?!
Marietta. Tak, zdecydowanie nazywała się Marietta. Musiała się nazywać Marietta!
Pamiętałeś, że była ubrana w czerwoną obcisłą sukienkę – och, nie mógłbyś tego zapomnieć. Ta sukienka była jak jej druga skóra, doskonale podkreślała wszystko to, co powinna – smukłe uda, szerokie biodra, wąską talię, piersi… Bardzo chciałbyś, żeby teraz tu była. Miałeś ogromną ochotę zobaczyć ją w swoim łóżku. Nagą. Mhm… Aż zrobiło ci się gorąco.
Twoje dalsze zagłębianie się w fantazje na temat jej ciała przerwało burczenie w brzuchu i nagła, niepohamowana ochota na czekoladę. Sekundę zajęło ci zrozumienie, że twoja lodówka jest całkowicie pusta i jeśli liczysz dziś na jakikolwiek posiłek, powinieneś ruszyć się jednak z ciepłego, przytulnego łóżka i skoczyć do sklepu. Wstałeś niechętnie, ociągając się długo. Perspektywa przespania tak pięknego, słonecznego dnia, była dla ciebie silną pokusą. Jeszcze silniejsza była perspektywa zatopienia się w erotycznych snach.
Ale twój żołądek znowu zaprotestował.
Ubrałeś się w to, co akurat było pod ręką – dżinsy i ciemny sweter, chyba jedyny w twojej szafie. Zadziwiające, mieszkałeś tutaj ponad pół roku, a zainwestowałeś tylko w płaszcz i rękawiczki. Żadnych cieplejszych ubrań. Tylko ten durny sweter, który przysłała ci na święta przyjaciółka z rodzinnej miejscowości. Miło, że pamiętała, jednak gust miała paskudny. Już sam kolor owego swetra krzyczał: „kup cokolwiek, ale nie mnie!”
Założyłeś buty, owinąłeś się szczelnie płaszczem, bo słońce bywa zdradliwe, zgarnąłeś klucze, telefon i portfel, wyszedłeś.
Tak, to była Marietta. Tak, tak – teraz przypomniałeś sobie dokładnie. To ona. Miała taki słodki uśmiech i… hmm… dołeczki w policzkach. Śliczne imię, Marietta.
Miałeś szczęście, że spożywczak był akurat na twoim osiedlu i zamiast długiego maratonu, w którym napędzałby cię głód, czekała cię tylko krótka przebieżka parę bloków dalej. Zrobiłeś szybko zakupy, posłałeś kilka uśmiechów w stronę rozhisteryzowanych kobiet, bo przecież byłeś piękny, zapłaciłeś i grzecznie wróciłeś do siebie, zadowolony z faktu, że już o poranku płeć piękna zdążyła zauważyć, jakim jesteś uroczym mężczyzną. Lubiłeś, gdy ktoś zwracał uwagę na to, jak wyglądasz, bo mile łechtało to twoje ego. Tak. Nie ma nic lepszego jak przekonanie o swoim uroku osobistym i pewność siebie. Wszystko to, z dodatkiem promiennego słońca i świadomością, że czeka na ciebie czekolada sprawiło, że dzień od razu stał się wspaniałym i śmiało mógł kandydować na czołowe miejsce listy najwspanialszych dni twojego życia.
Tak przynajmniej wydawało ci się, dopóki nie pojawiłeś się przed drzwiami swojego mieszkania, bo zastałeś je otwarte na oścież, ubrudzone czymś jaskrawo czerwonym i porysowane. W dodatku ten zapach. Ugh.
Cholera.

***
pisane na prochach, bo od rana boli mnie ucho, gardło i pożeram już dzisiaj 6 cholineks, a apapów zjadłam 4. dzielę się z wami tą uwagą, co by dotarła do was powaga sytuacji. dzisiaj wszystko jest przeciwko mnie 
Drodzy Ludzie, jeśli to coś powyżej wam się nie podoba - nie przepraszam was za to. To opowiadanie będzie miało właśnie taki charakter. Spokojny i łatwy. Prosty, ale ważny w swej prostocie. Nauczcie się czytać między wierszami i wyciągać wnioski. Hmm, chyba poszłam za bardzo psychologicznie. 
Przedstawiam wam Łukasza - nieco zagubionego w swoim życiu i nierozgarniętego.
Natomiast Łukasz przedstawia wam Mariettę - na razie tylko jej opakowanie, ale spokojnie. Otworzymy je niedługo. Nie bójcie się. 
Zanim jednak Marietta wkroczy do akcji, coś jeszcze w jego życiu musi się wydarzyć. Coś zupełnie niespodziewanego. 

szczęście, że to w ogóle dodałam, bo Marianna odmawiała dzisiaj współpracy